30 sierpnia 2005

autostopem do szwajcarii (sierpień 2005)


w puściutkich
(o dziwo)
górach
które znalem
tylko z albumów

taki krótki wypad autostopem do szwajcarii. pierwsze zdziwienie: z berlina do lucerny (ponad 1000 km) da się przejechać stopem w jeden dzień i to całkiem fajnymi brykami :) przejechałem całe niemcy po przekątnej i wydając tylko 50c (przy kibelku czaiła się obsługa)

wtopa w interlaken

posiadając jedynie mapę drogową stwierdziłem, że najbliżej rejonu, który mnie interesuje (jungfrau - alpy bernenskie) będzie interlaken. na miejscu już zajrzałem do swieżo zakupionej mapy turystycznej i się troszkę zdziwiłem, od północy na te góry jednak nie prowadził żaden szlak... mogłem się tam conajwyżej dostać północną ścianą eigeru - nie wybrałem jednak tej opcji i zacząłem okrążać te góry żeby wejść na nie od południa... 

początkowo towarzyszyły mi krowy z wielkimi dwoneczkami

okrążam

no sporo musialem tam zrobić z buta, góry całkiem całkiem :)

nocleg spędziłem w jakiejś opuszczonej chacie, jak szedłem spać to chmury były niziutko ale o poranku niebo było już czyste i odsłoniły mi się 'góry właściwe' :)


dalej okrążam...

w tle północna ściana eigeru

pod grosse scheidegg podjeżdżają autobusy z japończykami, którzy rozsypują się w losowo wybranch kierunkach, rozkładają kocyki i robią pikniki

nawet się na oglądanie jednej lawiny załapałem w równie sielskim miejscu, nic przyjemnego


w końcu na szlaku

no i trzeciego dnia okrążyłem :) teraz można wyżej

takie dziwne dmuchawce bawełniane

marjelewang


i nawet na górkę jakąś wszedłem...

człowiek się drapie pod górkę, często na czworakach a tu takie coś u góry :/

widok na fieschergletscher

widok na monte rosa

a tu widok na fieschertal, wioskę z której rano wyruszyłem, jest 2000m niżej :)

a tam blisko jeziorka polodowcowego marjelesee rozbiłem namiot (w tle sprawca jeziorka)

właśnie


grosser aletschgletscher

to największy lodowiec w alpach, ma 120 km kwadratowych powierzchni i grubość 900 m

najpierw się trzeba było na niego wdrapać, fotka nie bardzo oddaje skalę

a po wdrapaniu okazało się, że to nie wygląda jak na pocztówce :( cały czas trzeba było kicać między szczelinami, ustalanie trasy to jedna wielka łamogłówka, chmur tak gęsto, że trzeba bylo co chwile przystawać i przeczekać żeby widzieć dalszą trasę

no szczelin więcej niż lodowca :)

uciekam w bok viaferatą :)

aletschgletscher w kierunku jungfrau

i w przeciwnym


szwajcariaaaaaa

nie skanowałem zdjęć miastowych ale na koniec fotka z ostatniego noclegu w górach, we włoskim kantonie przypadkiem (ja się tam nie wybierałem). steffie pokazuje mi jak się robi sery :)


30 stycznia 2005

majorka rowerem (styczeń 2005)


zima na majorce


gdy dni były najkrótsze postanowiłem zrobić sobie chwilkę przerwy, żeby znów nie złapać jakiegoś doła. kasy za dużo nie wydałem bo już wcześniej zostałem mistrzem w wyszukiwaniu w internecie tanich lotów (co nie znaczy ze tanimi liniami - do czarterów się po prostu doklejam). lot na majorkę i z powrotem kosztował mnie w sumie 220 zł (dowody na fotce obok :P ). na miejscu też wiele nie hulałem bo spałem pod gołym niebem żarłem supermarketowe przysmaki i to co z drzew zrywałem :)

wylot

kimam na berlińskim lotnisku czekając na samolot, który miał odlatywać o 5 rano

przed odlotem podjechała do samolotu przedziwna maszyna i zmyła lód ze skrzydeł

a to już pobudka nad majorką (widok przez zamarznięte okno - wg termometru na zewnątrz samolotu było minus 63 stopnie)


palma de mallorca

pierwsze co zobaczyłem w centrum palmy to meta rajdu starych samochodów, ten na zdjęciu to fiat topolino, produkowany w polsce przed wojną.

taki tam klasztor w jednej z uliczek, nie wchodziłem, bo odstraszała tabliczka "no perros" ;)

gotyk i palmy - coś tu nie gra :)

łaźnie arabskie (bo majorka we wczesnym średniowieczu była arabska, a ta katedra z poprzedniego zdjęcia stoi na miejscu głównego meczetu

w niektórych miejscach trzeba pokonać trochę schodków


pierwszy nocleg

spałem w górach w zachodniej części wyspy, spałem to za dużo powiedziane. wokól mnie było kilkanaście głośno mlaskających kóz, zżerających wszystko co się da.

no namiotu nie zabrałem, spałem w worku biwakowym legii cudzoziemskiej

śniadanko w stylu południowym


off road

no i ruszyłem w góry. szlaki tam były zupełnie nie oznakowane, a wycieczka wygladała tak, że przeciskałem się wąską ścieżką taką metodą: 1 km targałem sakwy, wracałem 1 km po rower, 2 km targałem rower, zostawiałem go, wracałem 1 km po sakwy, niosłem je 2 km, wracałem 1 km po rower, targałem go następne 2 km, wracałem 1 km po sakwy... i tą metodą zrobiłem kilkanaście kilometrów, rower z założonymii sakwami się na ścieżce nie mieścił. nie miałem ochoty robić zdjęć, zrobiłem dopiero na głównej drodze.

małe piaggio szczelnie wypełnione grubym kierowcą dzielnie zapingala pod górkę.

wiejski psiak

w końcu tak zamotałem, że jadąc na wschód nocleg wypadł mi jakiś kilometr na zachód od poprzedniego. za to spałem w fajnym miejscu i miłym towarzystwie. to jest stara wieża służąca kiedyś do wypatrywania piratów, na całej wyspie jest ich kilkadziesiąt. a dziwczyna jest z swajcarii i właśnie gotujemy jakieś śniadanie w piecu zbudowanym z dachówek (bo coś hiszpańska butla nie chciała współpracować z francuskim palnikiem).


wzdłuż brzegu

lubię takie włochate palmy

osłów jest tu więcej niż w sejmie

migdałowiec wyrósł w murze

tak się tym razem poukładałem, że nawet nie musiałem się specjalnie zatrzymywać by popatrzeć na mapę (ale żeby zrobić fotkę to już musiałem :) )


valldemossa

a to miasteczko przywitało mnie jesienią, rosło tu dużo platanów, a one zrzucają liście na zimę

tym razem nocleg z osłami. tu śniadanko (ja nie jadłem)

a tu strasznie wiało (port soller)



dziwy natury

pajęczyny mają kształt kuli

gdy się zetnie palmę to widać, że nie jest drewniana tylko z takich włókienek i można ją tak po niteczce zupełnie rozłożyć :)

a tu dziw największy, gościu stoi na kontenerze pełnym muszli sedesowych i je jedna po drugiej rozwala młotkiem.


nie wiem czemu ale ciągle pod górkę


śniegu było więcej (na większych szczytach) w końcu to połowa stycznia

puig major

puig major był głównym celem mojej wycieczki, miałem zamiar wdrapać się na rowerze na szczyt. gdy dojechałem do podnóża góry napotkałem dwa równoległe płoty i szlaban, gdy się tam zatrzymałem od razu zjawili sie żołnierze tłumacząc, że mam spływać bo to "zona militar". wiedziałem że na szczycie jest amerykańska stacja radarowa ale nie przypuszczałem, że z tego powodu otoczą płotem cały masyw. na pożegnanie zrobiłem taką fotkę "z biodra".

a to na prawdę duża góra, ma 1445 metrów z tym, że wychodzi prosto z morza, gdyby nie była w chmurach to i tak by się w kadrze nie zmieściła. na zboczu widać trawersującą drogę, biały budynek na dole to jednostka wojskowa.


sa calobra

najbardziej pokręcona droga jaką w życiu jechałem, a co bolesne jechałem nią w obie strony. i niech nikt nie myśli ze tu jakieś super prędkości można osiągać (max miałem 55 km/h), droga jest tak pokręcona, że nawet nie ma się kiedy rozpędzić, bo hamulce w rowerze z pełnymi sakwami działają nienajlepiej, a jedyną ochroną przed wpadnięciem w przepaść jest najczęściej półmetrowy murek który w przypadku cyklistów może uratować rower ale nie rowerzystę :) droga momentami jest tak wąska, że gdy mijał mnie autobus musiałem zejść z roweru i przykleić się do skały.

porażka dnia, miałem nadzieję, że przejdę parę kilometrów wąwozem torrent de pareis i nie będę musiał wracać tą samą drogą. część trasy pokonałem nawet po kolana w wodzie (przy okazji przetestowałem sakwy w zanurzeniu) ale po jakimś czasie trasa zmieniła się w trasę wspinaczkowo nurkową i zawróciłem

z górki

tak wygląda człowiek po nocy pod gołym niebem w ujemnej temperaturze w śpiworku za 70 zł :) w tle wylot wąwozu torrent de pareis, to ponoć drugi co do wielkości wąwóz w europie.

no i w końcu proste drogi, nawet osobny pas dla rowerów.

obiad na plaży. właśnie się podgrzewa na słońcu. jakoś zawsze ciężko mi innych namówić ta tą potrawę (surowa pizza z supermarketu - 1 euro :P)

to, że już za górami, na majorce nie znaczy wcale ze będzie płasko, znaczy raczej, że będzie ciepło i słoniecznie

wschodnia majorka

wschodnia majorka ma wyraźnie arabskie korzenie. na tym zdjeciu mury miejskie alcudii (w czasach arabskich nazywała się al-kudia)

mój wielbłąd :)

a tu na przykładzie miasteczka arta widać czemu prawie nie robiłem zdjęć w miastach, uliczki są tak ciasne i pokręcone jak w arabskich medinach i właściwie nic się w kadrze nie mieści

parc natural de s' albufera

bardzo fajne miejsce, najwieksze mokradła w rejonie śródziemnomorskim, rezerwat ptaków. jest ich tu ponoć 200 gatunków. ja widziełem 2 :) kaczki i takie dziwactwa co nie latają ale machając skrzydłami biegają po wodzie. wszedłem tam co prawda po zamknięciu więc inne może już poleciały do domu, za to widziałem jeszcze woły brodzące w wodzie i wykąpałem się w tutejszej łazience (niby zamknięty park a wszystko pootwierane)

południowa majorka

świnie się pasą

styczeń to pierwsze oznaki wiosny, zaczynają kwitnąć migdałowce

przy drogach rosną też mandarynki

ogólnie południe jest plażowo ławkowe

cały ostatni dzień spędziłem na plaży z martinem - czechem z birningham który mnie zagadał bo widział, że jadę na czeskim rowerze, przegadaliśmy kilka godzin. martin przyjechał na majorke powspinać się. myślał że kogoś spotka na miejscu kto by go poasekurował, a okazało się, że jest pusto i przesiedział cały tydzień w górach samemu, boulderując tylko.

do domu

himmel über berlin :)

a to z drugiej strony chmur








teraz powinna zacząć sie opowieść jak to wylądowałem w berlinie a mój bagaż w hamburgu, i jak marzłem w ubrany tak jak wsiadałem do samolotu na majorce, zwiedzając berlin rowerkiem w śnieżycy (40 km w samym mitte), czekając na autobus do zabrza o 23... ale wam daruję. koniec