30 marca 2004

sahara zachodnia (luty/marzec 2004)

Pod koniec lutego wybraliśmy się z Anetą w poszukiwaniu ciepła. Wybór padł na Ad Dakhla na Saharze Zachodniej. Mały port na atlantyckim wybrzeżu, na zwrotniku raka. Im bliżej Ad Dakhli tym więcej ludzi pytało "po co? przecież tam nic nie ma". Może i nic nie było, ale dla mnie to był po prostu taki mały punkt na dole mapy północnej Afryki, w miejscu gdzie żółte spotyka się z niebieskim. Był tak daleko i dookoła na prawde nic nie było. Fajnie było posiedzieć troszkę w innym świecie.

podróż

przystanek kolejowy na lipskim lotnisku.

majorka (tam mieliśmy przesiadkę na inny samolot) - pełno tam takich wiatraków

giblartar

pierwszy dzień w afryce

poranek w hotelu w tangerze (bałagan ponoć)

na suku

pod dworcem kolejowym przed wyjazdem do casablanki. nie przypuszczaliśmy, że w środku lutego trafimy do krainy wielkich truskawek.

nowi znajomi

w pociągu poznaliśmy studentów z tangeru. po zjeździe wracali do domów w różnych częściach maroka. za ich namową olaliśmy cassablance i pojechaliśmy do marakeszu.

sophia zaprosiła nas na noc do siebie do domu. no niesamowite wrazenie robią ich domy. na zdjeciach marokańskie śniadanko.

marakesz

za murami miejskimi

w końcu ciepło

meczet

sok z czegoś dziwnego, wyglądało jak bambus (jest w tle)


marakesz,
czyli tam gdzie są bociany
gdy ich u nas nie ma


na tym zdjęciu jest 21 bocianów :)


deszczowy marakesz

ulica przed hotelem

dzielnica żydowska

suk w żydowskiej dzielnicy (piramidki z przypraw)

wielka taksówka

tuż przed wyjazdem do ad dakhli


w drodze

stacja benzynowa na saharze. tu poczułem, że jesteśmy daleko od zimnego śląska. cały autobus poszedł do meczetu, a my na herbatke miętową.

ad dakhla
i w końcu dotarliśmy tam gdzie jechaliśmy. 5 pociągów, 2 samoloty, autostop, prom, 2 pociągi, 27 godzin w autobusie i już na miejscu. warto było! to małe miasteczko i dokoła nic nie ma - pustynia i ocean. do najbliższego (mniejszego) miasta jest ponad 300 km do większego 600 km, a pomiędzy piach. mili ludzie, wszystko inaczej niż u nas. duże amerykańskie wojskowe śmigłowce (takie dwuwirnikowe). tam wojna jest ponoć ale nie czuje się tego za bardzo.

anteny satelitarne ustawione pionowo. im dalej na południe tym anteny wyżej wycelowane (satelity są zawieszone nad równikiem)

no drzew tam nie ma :)

latarnia morska

atlantyk

jedyni plażowicze w promieniu kilkuset kilometrów :)

w miasteczku życie rozkręca się po zachodzie słońca (na balkonie naszego pokoju hotelowego)

powrót

łapaliśmy sobie stopa za miastem i takie coś nam nad głową przeleciało. złapaliśmy w końcu ONZetowskiego jeepa (wojska egipskie), który nas podwiózł do szosy mauretania - maroko

autostopem przez saharę. 800 km jednym samochodem. zapętlona kaseta z arabską muzyką w magnetofonie i cały czas taki widok za oknem.

wojskowy checkpoint za stolicą sahary zachodniej - laayoune

zachód słońca przez szybę samochodu


tan tan

takie miasteczko, małe, panowie policjanci mają groźne miny (aneta brzydko o nich mówi). okno z naszego pokoju wychodzi na bliboard z królem w polowym mundurze w przyciemnionych okularach. prawdziwy twardziel.

rozkład jazdy jest lekko nieczytelny. pojechaliśmy do agadiru taksówką (350 km)



i dalej na północ

diuny

przerwa w podróży na herbatkę

tak mniej więcej ubrany wsiadłem w autobus do fezu

a to zobaczyłem za oknem autobusu rano


fez

na dachu hotelu, w tle góry

hotel był przy głównej bramie miasta (w dole najpopularniejszy marokański środek transportu)

tu jedliśmy najsmaczniejsze placki z cebulą w maroku

sklep z talerzami

graffitti :)

średniowieczne mury miejskie

cmentarz

meknes

najspokojniejsze miasto, w którym byliśmy. całe jest żółte. miłych ludzi tam spotkaliśmy. fajne miejsce.

coś co widziałem tylko w maroku, znak NAKAZ trąbienia, przecież i bez tego wszyscy kierowcy tam bez przerwy trąbią.

sklep mięsny. kładą żywe kury na wagę, klient bierze za szyję i taszczy do domu, tam obrabia sam. serio.

sepia

miałem też czarnobiały film

aneta pali plecy (oj bolało) w tle ad dakhla

pod meczetem w ad dakhla. bosi piłkarze.

takiego żółwia można spotkać na anglikańskim cmentarzu w tangerze między grobami angielskich lotników

wyjazd z deszczowego marakeszu

koniec

--------------------------------
dodano 10.01.2013
po powrocie zamieściłem parę zdjęć z okupowanych przez maroko terenów sahary zachodniej na wikipedii. po jakimś czasie skontaktowali się ze mną ludzie z frontu POLISARIO i zaprosili do siebie żebym zobaczył jak wygląda życie po drugiej stronie frontu (Muru). spędziłem prawie miesiąc w obozach dla uchodźców... i zobaczyłem.
na flickru jest parę galerii z mojego tam pobytu, np tutaj czy tutaj.
poznałem tam też niesamowitych lekarzy z szpitala w algeciras którzy zaprosili mnie na kilkunastogodzinną sesję gdzie operowali ludzi jednego za drugim jak na taśmie produkcyjnej. przyjeżdżają tam na paręnaście dni w roku więc jak ktoś ma coś poważniejszego do wyleczenia to lepiej żeby to było koło lutego... było to jedno z najważniejszych doświadczeń mojego życia. tutaj parę fotek

Brak komentarzy: