Pod koniec lutego wybraliśmy się z Anetą w poszukiwaniu ciepła. Wybór padł na Ad Dakhla na Saharze Zachodniej. Mały port na atlantyckim wybrzeżu, na zwrotniku raka. Im bliżej Ad Dakhli tym więcej ludzi pytało "po co? przecież tam nic nie ma". Może i nic nie było, ale dla mnie to był po prostu taki mały punkt na dole mapy północnej Afryki, w miejscu gdzie żółte spotyka się z niebieskim. Był tak daleko i dookoła na prawde nic nie było. Fajnie było posiedzieć troszkę w innym świecie.
podróż
przystanek kolejowy na lipskim lotnisku.
majorka (tam mieliśmy przesiadkę na inny samolot) - pełno tam takich wiatraków
giblartar
pierwszy dzień w afryce
poranek w hotelu w tangerze (bałagan ponoć)
na suku
pod dworcem kolejowym przed wyjazdem do casablanki. nie przypuszczaliśmy, że w środku lutego trafimy do krainy wielkich truskawek.
nowi znajomi
w pociągu poznaliśmy studentów z tangeru. po zjeździe wracali do domów w różnych częściach maroka. za ich namową olaliśmy cassablance i pojechaliśmy do marakeszu.
sophia zaprosiła nas na noc do siebie do domu. no niesamowite wrazenie robią ich domy. na zdjeciach marokańskie śniadanko.
marakesz
za murami miejskimi
w końcu ciepło
meczet
sok z czegoś dziwnego, wyglądało jak bambus (jest w tle)
marakesz,
czyli tam gdzie są bociany
gdy ich u nas nie ma
na tym zdjęciu jest 21 bocianów :)
deszczowy marakesz
ulica przed hotelem
dzielnica żydowska
suk w żydowskiej dzielnicy (piramidki z przypraw)
wielka taksówka
tuż przed wyjazdem do ad dakhli
w drodze
stacja benzynowa na saharze. tu poczułem, że jesteśmy daleko od zimnego śląska. cały autobus poszedł do meczetu, a my na herbatke miętową.
ad dakhla
i w końcu dotarliśmy tam gdzie jechaliśmy. 5 pociągów, 2 samoloty, autostop, prom, 2 pociągi, 27 godzin w autobusie i już na miejscu. warto było! to małe miasteczko i dokoła nic nie ma - pustynia i ocean. do najbliższego (mniejszego) miasta jest ponad 300 km do większego 600 km, a pomiędzy piach. mili ludzie, wszystko inaczej niż u nas. duże amerykańskie wojskowe śmigłowce (takie dwuwirnikowe). tam wojna jest ponoć ale nie czuje się tego za bardzo.
anteny satelitarne ustawione pionowo. im dalej na południe tym anteny wyżej wycelowane (satelity są zawieszone nad równikiem)
no drzew tam nie ma :)
latarnia morska
atlantyk
jedyni plażowicze w promieniu kilkuset kilometrów :)
w miasteczku życie rozkręca się po zachodzie słońca (na balkonie naszego pokoju hotelowego)
powrót
łapaliśmy sobie stopa za miastem i takie coś nam nad głową przeleciało. złapaliśmy w końcu ONZetowskiego jeepa (wojska egipskie), który nas podwiózł do szosy mauretania - maroko
autostopem przez saharę. 800 km jednym samochodem. zapętlona kaseta z arabską muzyką w magnetofonie i cały czas taki widok za oknem.
wojskowy checkpoint za stolicą sahary zachodniej - laayoune
zachód słońca przez szybę samochodu
tan tan
takie miasteczko, małe, panowie policjanci mają groźne miny (aneta brzydko o nich mówi). okno z naszego pokoju wychodzi na bliboard z królem w polowym mundurze w przyciemnionych okularach. prawdziwy twardziel.
rozkład jazdy jest lekko nieczytelny. pojechaliśmy do agadiru taksówką (350 km)
i dalej na północ
diuny
przerwa w podróży na herbatkę
tak mniej więcej ubrany wsiadłem w autobus do fezu
a to zobaczyłem za oknem autobusu rano
fez
na dachu hotelu, w tle góry
hotel był przy głównej bramie miasta (w dole najpopularniejszy marokański środek transportu)
tu jedliśmy najsmaczniejsze placki z cebulą w maroku
sklep z talerzami
graffitti :)
średniowieczne mury miejskie
cmentarz
meknes
najspokojniejsze miasto, w którym byliśmy. całe jest żółte. miłych ludzi tam spotkaliśmy. fajne miejsce.
coś co widziałem tylko w maroku, znak NAKAZ trąbienia, przecież i bez tego wszyscy kierowcy tam bez przerwy trąbią.
sklep mięsny. kładą żywe kury na wagę, klient bierze za szyję i taszczy do domu, tam obrabia sam. serio.
sepia
miałem też czarnobiały film
aneta pali plecy (oj bolało) w tle ad dakhla
pod meczetem w ad dakhla. bosi piłkarze.
takiego żółwia można spotkać na anglikańskim cmentarzu w tangerze między grobami angielskich lotników
wyjazd z deszczowego marakeszu
koniec
--------------------------------
dodano 10.01.2013
po powrocie zamieściłem parę zdjęć z okupowanych przez maroko terenów sahary zachodniej na wikipedii. po jakimś czasie skontaktowali się ze mną ludzie z frontu POLISARIO i zaprosili do siebie żebym zobaczył jak wygląda życie po drugiej stronie frontu (Muru). spędziłem prawie miesiąc w obozach dla uchodźców... i zobaczyłem.
poznałem tam też niesamowitych lekarzy z szpitala w algeciras którzy zaprosili mnie na kilkunastogodzinną sesję gdzie operowali ludzi jednego za drugim jak na taśmie produkcyjnej. przyjeżdżają tam na paręnaście dni w roku więc jak ktoś ma coś poważniejszego do wyleczenia to lepiej żeby to było koło lutego... było to jedno z najważniejszych doświadczeń mojego życia. tutaj parę fotek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz